wtorek, 7 sierpnia 2012

Rozdział 1


2 maja 1998r.

            Już od początku dnia można było domyślić się, że stanie się coś złego, niepowtarzalnego. Wiedziałam, że będzie to przełom w moim dość krótkim życiu, nie wiedziałam jednak, jak wielki. Kiedy wstałam na niebie nie było słońca, a chmury zasłaniały całe niebo.
            - Nienawidzę takich dni – szepnęłam do siebie i wyszłam z łóżka. Podeszłam do wielkiego okna i spojrzałam na puste podwórko. Zegarek mówił, że minęła jedenasta. Pomyślałam, że pójdę na  Grimmauld Place 12. Nie mogłam siedzieć cały dzień sama. No tak, była jeszcze Mary, ale pracowała.

            Już piętnaście minut później wchodziłam do mieszkania. W kuchni przy stole siedział chyba cały były Zakon Feniksa, no prawie cały… Powoli skierowałam się do owego pomieszczenia.
            - Dzień dobry – powiedziałam, a gdy Remus Lupin zauważył mnie, przygwoździł mnie do ściany i wyciągnął różdżkę. Nie miałam mu tego za złe, przecież chciał tylko sprawdzić czy to na pewno ja. Ściskał mnie w okolicach płuc, przez co czułam, że zaczynam się dusić
            - Kiedy urodził się mój syn?
            - Siódmego kwietnia – powiedziałam Odetchnęłam, kiedy odsunął się ode mnie. Od razu zostałam miło przywitana przez panią Weasley, która zalała się łzami na mój widok. Bliźniacy podeszli przytulając mnie. Biło od nich takie ciepło, którego było mi brak od pewnego czasu. Usiadłam obok Tonks, która właśnie karmiła Teddy’ego.
            - Nie mogłam już siedzieć w domu – powiedziałam, kładąc ręce na stół. Odwróciłam się w stronę bliźniaków, bo poczułam wzrok na sobie. Fred od razu się odwrócił.
            - Ile to będzie jeszcze trwało? To czekanie? – zapytał pan Weasley, wstając. Chodził w kółko po kuchni, poprawiając swoje okulary.
            - Oni zjawią się w Hogwarcie – powiedziałam. Wszyscy spojrzeli na mnie. To byłoby irracjonalne posunięcie z ich strony. Śmierciożercy i Ten Którego Imienia Nie Można Wymawiać czekali na to. Nikt nie pytał dlaczego tak uważam, wiedzieli, że może to być prawda. Czasami miałam prorocze sny. Jedyną nadzieją, jaką się karmili, była nadzieja, że tym razem sen się nie sprawdzi.
            - Ale Harry chyba nie… chyba nie chce się oddać? – zapytał Bill, ściskając dłoń Fleur. Siedzieli naprzeciwko mnie, więc mogłam dobrze wyczytać uczucia z jego twarzy. Był przerażony. Wszyscy wyglądali jakby nie jedli od kilku dni. No oprócz Teddy’ego, który właśnie zamknął oczka.
            - Oczywiście, że nie! Nie jest taki głupi, Bill – powiedziała zdenerwowana pani Weasley. Poczułam, że mogę nie znieść tego całego czekania, tego bólu wszystkich tu zgromadzonych, wszystkich ludzi, którzy chcieliby, aby wszystko się skończyło. Wiedziałam, że cierpią. Wszyscy martwili się o Harry’ego, Rona i Hermionę. Wiedziałam co robią, czasem widziałam to w snach. Czasami miałam nadzieję, że to wszystko nie prawda. Nie mówiłam innym nic, nie chciałam ich martwić i ranić. Wstałam i poszłam do pokoju, który kiedyś należał do Syriusza, mojego taty. Gdyby tu był na pewno wiedziałby co robić, z resztą ostatnio czułam się samotna, jakbym nikogo nie miała. Ustałam przy ścianie, przykładając do niej głowę. Usłyszałam kroki, ale nawet nie drgnęłam. Nie chciałam nawet wiedzieć kto to, po co przyszedł? Chciałam być sama, ale nikt nie dawał mi tej sposobności. Czułam, że więdnieje. Każda sekunda tego chorego czekania sprawiała, że coraz mnie wierzyłam, że może się nam udać, że możemy ocalić świat od tego czarnoksiężnika. Moja nadzieja była tak mała, że czułam, że nic nie czuję.
            - Co ci się śniło? – teraz wiedziałam kto to. Dobrze znałam ten głos, nie mogłabym się nawet pomylić. Bałam się odpowiedzieć. Gdzieś w głębi serca, bałam się, że któryś ze snów się spełni. Nie chciałam nic mówić.
            - Nic takiego
            - A jednak chyba nie – owa postać do mnie podeszła i położyła dłoń na ramieniu. Drgnęłam. Nagle poczułam jak wszystkie wnętrzności zaczęły wariować.
            - To nic takiego, Fred – spojrzałam na niego. Bał się o mnie, widziałam to w jego oczach. Nie chciałam jedynie, aby wiercił mi dziurę w brzuchu. Wtedy mogłabym powiedzieć za dużo. Działał na mnie inaczej niż na innych. Właściwie chyba ja działałam na niego tak samo.
            - Możesz mi powiedzieć wszystko. Przecież dobrze o tym wiesz – szepnął, a ja poczułam jego oddech na swojej twarzy. Spojrzałam na jego twarz, jego brązowe oczy potrafiły zahipnotyzować.
            - Obiecaj, że będziesz na siebie uważał, dobrze? – odwróciłam się i wyszłam z pomieszczenia. Nie miałam pojęcia dlaczego powiedziałam, to w sposób, jakby był dla mnie kimś więcej. Przecież nie był.  Nie mogła przebywać z nim sam na sam. Czułam, że jemu powiem wszystko. Nawet jeśli tego nie chcę. Za bardzo mu ufałam.
            - Nie rozumiem
            - Ja też – i wróciłam do kuchni, w której atmosfera trochę się rozluźniła. Pani Weasley trzymała Teddy’ego, który mimo, że miał niecały miesiąc śmiał się.
            - Tylko, żeby nie był taki jak nasi bliźniacy – powiedział pan Weasley, obejmując swoją żonę. Zaśmiałam się, a George nawet nie usłyszał, był zbyt pochłonięty lekturą jakiegoś magazynu o Quidditchu. Fred nadal był na górze. Nagle Remus zerwał się równe nogi i pobiegł do pomieszczenia obok. Wszyscy, aż zastygli.
            - Trzeba iść. Ale ty Dora, zostań z Teddy’m.
            - Gdzie iść, Remusie? – zapytała pani Weasley. Lupin wziął głęboki wdech i spojrzał po kolei na wszystkich w pomieszczeniu. Brakowało Freda.
            - Do Hogwartu. Annie miała rację, są tam. Potrzebna natychmiastowa pomoc. Sami sobie nie poradzą. Gdzie Fred?
            - Na górze – powiedziałam, ale gdy spotkałam wzrok Remusa, dodałam – Już idę po niego - Ruszyłam w stronę schodów i pobiegłam nimi w górę. Weszłam do pomieszczenia, Fred siedział oparty o ścianę. Uśmiechnęłam się. Lubiłam patrzeć na niego, kiedy był pogrążony w myślach. Ciekawe o czym myślał? Zrobiłam krok. Rudowłosy dwudziestolatek mnie zauważył.
            - Musimy iść, Fred. To się naprawdę dzieje – powiedziałam i nie czekając na jego ruch podeszłam do niego i pociągnęłam za rękę – Nie możemy zwlekać! 


***

Mam już napisane cztery rozdziały, więc powinnam dodać drugi, za kilka dni. ;)

niedziela, 29 lipca 2012

Prolog.


15 lipca 1995r.

            Annie Meadowes lubiła czasem posiedzieć na parapecie w swojej sypialni, patrzeć na gwiazdy, księżyc. Uspokajało ją to. Dzięki temu odrywała się od rzeczywistości. Potrafiła wtedy zapomnieć chodź na chwilę o przykrych rzeczach, które ją spotkały. Położyła dłoń na zaczarowanej szybie, która chwilę później przybrała zielony kolor. Mimo, że miała już siedemnaście lat, bawiło ją to, jakby dopiero odkryła w sobie magię. Magię znała od urodzenia.
            Myślami znów powróciła do wczorajszego wieczoru, kiedy to poznała swojego ojca. Nie miała pojęcia jak się przy nim zachowywać, co o nim myśleć. Słyszała wiele wersji, ale w ostateczności chciała dać mu szansę i jedyną osobą, której wierzyła w tamtej chwili była pani Weasley. Ta pulchna kobieta była prawie tak samo jej bliska, jak jej opiekunka i przyjaciółka jej nieżyjącej matki – Mary Macdonald. Znała ją od kilku lat, gdyż dosyć często przebywała w Norze, w której mieszkała owa kobieta ze swoją rodziną. Co wakacje jeździła do niej, a prawdę mówiąc, do jej dzieci, z którymi się bardzo zżyła. Uwielbiała rozmowy z Ginny, grę w Quidditcha z całym rodzeństwem,  tj. nie licząc Percy’ego, ale o nim nie rozmawiano w domu. Wyrzekł się rodziny, a jego szef nie używał jego prawdziwego nazwiska.
            Kiedy rozmawiała z panią Weasley, wierzyła jej w każde wypowiedziane słowo. W tedy zrozumiała, że Syriusz kochał zarówno Dorcas jak i swoich przyjaciół, których za nic w świecie nie zdradziłby.
            Dopiero teraz przypomniała sobie, że w dłoni trzyma zwinięty w rulonik pergamin, który otrzymała w dzień swoich siedemnastych urodzin od Mary. To był list. List od matki. Kiedy go czytała, chłonęła każdy słowo z wielkim pragnieniem. Chciała poznać swoją matkę, dowiedzieć się jaka była, jak myślała… W każdym zdaniu doszukiwała się drugiego dna, tak jakby list miał ukryte znaczenie. Chciała tego, ale nic jej nie mówił. Właśnie z niego dowiedziała się o miłości życia Dorcas – Syriuszu, o niebezpieczeństwie, o grozie. Dowiedziała się także, że nie ominie jej walka. Matka na nią liczy.
            Przypomniała sobie słowa swojego ojca: „Ona będzie zawsze z tobą. W sercu”. Tyle, że ona chciała poczuć jej obecność.


***
Taki krótki prolog. Chciałam wam przybliżyć, przynajmniej w minimalnym stopniu historię Annie. Kolejne rozdziały będą pojawiały się co jakiś czas. Wiadomo, w wakacje częściej - w roku szkolnym dużo rzadziej, ale do tego czasu może uda mi się napisać kilka rozdziałów? Zachęcam do czytania i komentowania. I uprzedzam was - w opowiadaniu będzie wiele niezgodności z książką, ale w końcu to FanFic. 

Wstęp

Pomysłu nie ukradłam z corka-lapy.blog.onet.pl, bo... to mój blog. Miałam go usunąć, ale nie chciałąm niszczyć wspomnień. ;)

W opowiadaniu odejdę od tego jak to sobie wymyśliła pani Rowling, ponieważ chciałabym nie uśmiercać pewnej osoby. Z resztą o szczegółach dowiecie się podczas czytania. Pozdrawiam.